Kto ufa Miłosierdziu mojemu nie zginie, bo wszystkie sprawy jego moimi są,
a nieprzyjaciele rozbiją siłę u stóp podnóżka mojego (Dz. 723).
Do połowy 2011 roku moje życie było pogrążone w ciemności. Od kilkunastu lat nie było w moim życiu Boga. Obraziłam się na Niego za wiele lat różnych niepowodzeń życiowych. Przestałam chodzić do kościoła, komunii św., spowiedzi. Jednocześnie zaczęłam być coraz bardziej zafascynowana teoriami New Age. Zaczęłam wierzyć w energię, chodzić do bioenergoterapeutów, jasnowidzów, interesować się hunami, Indiami, hinduizmem, runami celtyckimi, tarotem, numerologią, w moim domu posiadałam wiele książek na ten temat, różnych mandali, ezoterycznych aniołów.
Początkowo moja sytuacja życiowa zaczęła się poprawiać, byłam pełna euforii, radości, że coś się zmienia. Ale to wszystko było krótkotrwałe. Szatan jest dobrym strategiem, najpierw daje, a potem przychodzi odebrać swoją własność. Moje życie pogrążyło się w ciemności. Było coraz gorzej. Katastrofa za katastrofą życiową; rozpad rodziny, alkohol, imprezy, problemy finansowe, dziwne objawy chorobowe, wreszcie stany depresyjno-lękowe. Nie modliłam się, raczej powtarzałam pozytywne afirmacje na temat swojej doskonałości. Bo w końcu, zgodnie z teoriami New Age, sama byłam bogiem.
Rok 2011 był dla mnie rokiem przełomowym. Po kilkunastu latach, strasznych latach odejścia od Boga, stanęłam w martwym punkcie. Po przeczytaniu wszystkich niemalże ukazujących się na rynku wydawniczym książek na temat udoskonalania swojego życia, ciągłych poszukiwaniach, które doprowadziły mnie i moje życie do krawędzi – przed sobą widziałam tylko czarną otchłań. Czułam się porzucona i odrzucona przez Boga.
Dwa lata wcześniej byłam w Łagiewnikach ze znajomymi zwiedzić Kościół, ale ponieważ byłam związana wtedy z innymi mocami, ani św. Faustyna ani świątynia nie zrobiły na mnie większego wrażenia. Jednak św. Siostra Faustyna wtedy zapamiętała mnie sobie.
Tak więc na początku 2011 roku, moje życie było jedną wielką pustką i zadawałam sobie pytanie dlaczego, mimo takiej wiedzy na temat samoświadomości, psychologii, nic się w moim życiu nie zmienia, dlaczego nic, co robię nie działa?
Pewnego dnia przyjechał do Krakowa mój znajomy ks. Adrian na rekolekcje i podarował mi „Dzienniczek” Siostry Faustyny – do przeczytania, ot tak sobie, zupełnie na luzie – jak powiedział.
Któregoś dnia poszłam z psem na łąki w kierunku kościoła w Mogile. Była niedziela, a ja nie miałam odwagi, aby iść do kościoła, bo czułam się tam niepotrzebna, żyłam w przekonaniu, że Bóg mnie nie kocha. Usiadłam na pomoście i ostatnim aktem zupełnej bezsilności powiedziałam: Boże oddaję Ci to wszystko. Ja już naprawdę nie mogę nic więcej. Zrobiłam co mogłam. Teraz oddaję to wszystko Tobie. I odmówiłam 3 razy Ojcze nasz. Wieczorem tego samego dnia sięgnęłam pierwszy raz po Dzienniczek. I wtedy stało się coś niezwykłego – po kilku wersach, po przeczytaniu słów Pana Jezusa Oprzyj głowę swoją o ramię Moje i odpocznij, i zaczerpnij siły. Ja jestem zawsze z tobą wybuchłam niepohamowanym płaczem. Poczułam się jakbym usłyszała te słowa w swojej głowie, jakby były skierowane wprost do mnie. Odtąd zaczęłam czytać „Dzienniczek” codziennie. Stał się jakby moją osobistą rozmową z Jezusem.
Na drugi dzień zadzwoniłam do Księdza z prośbą, aby przyjechał, bo muszę z nim pilnie porozmawiać. On już wiedział, że stało się coś niezwykłego. Przyjechał najszybciej jak mógł i tak odbyła się moja spowiedź, pierwsza po kilkunastu latach. Potem zabrał mnie do Łagiewnik przed obraz Jezusa Miłosiernego i przed relikwie św. Faustyny – tam pierwszy raz po latach zalewając się łzami przyjęłam Komunię świętą. Wreszcie zrozumiałam, że Bóg w swoim wielkim miłosierdziu tylko czekał, aż do Niego się zwrócę; jako dobry Ojciec pragnął tego, abym Mu się zawierzyła i, aby mógł przyjąć mnie w swoje ramiona.
Od tego czasu zaczęła się moja przemiana i powolne uzdrowienie. Zaczęłam chodzić coraz częściej do kościoła na Mszę św., do komunii i regularnie do spowiedzi. Moja sytuacja życiowa zaczęła się poprawiać, choć nie było to łatwe, bo szatan nie dawał za wygraną. Lecz za sprawą św. Siostry Faustyny to Jezus stał się najważniejszą częścią mojego życia. Ona powoli, a skutecznie zaprowadziła mnie w Jego miłosierne ramiona. Czytając Dzienniczek już trzeci raz z kolei, uświadomiłam sobie, że brakuje mi relacji z Matką Jezusa – Maryją. Faustyna pisze: Żyję pod płaszczem dziewiczym Bożej Matki, Ona mnie strzeże i poucza; jestem spokojna przy nieskalanym Sercu Jej, bo jestem tak słaba i niedoświadczona, dlatego tulę się jak małe dziecko do jej Serca Jej (Dz. 1097). W głębi serca zapragnęłam poznać Maryję i zbliżyć się do Niej: Siostro Faustyno, zbliż mnie do Matki mojego ukochanego Jezusa, pomyślałam.
I tak też się stopniowo stawało. Zostałam zelatorką nowo powstałej grupy żywego różańca, i to pod wezwaniem Siostry Faustyny. Przyjęłam Szkaplerz Karmelitański. Maryja w cichości i ukryciu otaczała mnie swoim matczynym miłosiernym płaszczem. Tylko Ona mogła uwolnić mnie od skutków działania złego! Ponadto poprzez różaniec Dziewica Maryja otwarła mnie na Boże prowadzenie. Ciągle otwiera mi oczy na to, co wymaga jeszcze we mnie naprawienia, uleczenia. Uczy łagodności, cichości, pokory, posłuszeństwa woli Bożej. Ale także uczy dostrzegać wolę Bożą w życiu, uczy uległości wobec działania Ducha Świętego. Tylko kroczenie drogą zgodną z wolą Bożą, całkowita jej akceptacja i posłuszeństwo wobec wskazanej mi drogi sprawiają, że staję się szczęśliwa i odnoszę sukces – sukces w Jezusie Chrystusie: zwycięstwo dobra nad złem.
Danuta Zicz
wolontariuszka „Faustinum”