Dziesięć lat temu wybierałam się do Łagiewnik na Niedzielę Miłosierdzia. Była sobota, dzień urodzin mojego syna. Moja mama przyjechała na urodziny wnuka rowerem. W drodze powrotnej potrącił ją samochód. W wyniku urazu stała się osobą niepełnosprawną. Nie pomogła operacja, leki nie całkiem uśmierzały ból. Gdy wracałam z kliniki we Wrocławiu, gdzie mama była operowana, wstąpiłam do Łagiewnik. Płakałam przed obrazem Jezusa Miłosiernego. Tak zaczęła się moja pielgrzymka do tego świętego miejsca, o którym wówczas jeszcze niewiele wiedziałam.
Przed wypadkiem mamy doznawałam różnych doświadczeń życiowych, wiele radości i paradoksalnie związanych z nimi cierpień – miłość do męża i jego uzależnienie od alkoholu. Trwałam w takim związku prawie 9 lat i próbowałam walczyć o trzeźwość męża. Nagle wielka radość – narodziny syna Radosława i nadzieja na zmianę postępowania męża. Ale niestety – złudna. Gdy syn miał 7 lat, mąż uległ poważnemu wypadkowi. Były komplikacje, lekarze nie wiedzieli, czy przeżyje. Moją nadzieją była modlitwa i Msze św. w intencji męża. Bóg mnie wysłuchał i mąż przeżył. Wtedy również stał się abstynentem, zmienił zupełnie swój pogląd na życie. I na chwilę nastała stabilizacja.
Niedługo potem, kolejne wyzwanie – wypadek mamy i walka o zapewnienie jej dobrej opieki. Wyjazdy do Łagiewnik, gdzie wspierała mnie również zaprzyjaźniona siostra, przybliżały mnie do Pana Boga, Matki Najświętszej i św. Siostry Faustyny. Dzięki wielu łaskom, które otrzymywałam przed obrazem Jezusa miłosiernego byłam w stanie pomagać mamie, pracować i zajmować się rodziną.
Po dwóch latach następne wydarzenie – udar mojego taty i niepełnosprawność. Miałam pod opieką oboje rodziców. To były trudne chwile. Rozpacz pomieszana z nadzieją. Z jednej strony wdzięczność dla wielu osób, które mi pomagały, ale z drugiej – osamotnienie wśród ludzi, na których pomoc chciałam liczyć. Wreszcie świadomość jednoczenia się z Bogiem w modlitwie, chociaż nie zawsze przychodziło mi to z łatwością.
Pięć lat temu, będąc w Krakowie zapragnęłam pojechać do Łagiewnik i zapisać się do Stowarzyszenia Apostołów Bożego Miłosierdzia „Faustinum”. Zostałam wolontariuszem. To była wielka łaska, rozpoczęłam indywidualną czteroletnią formację, zaczęłam jeździć na rekolekcje.
Uwielbiam przebywać w Łagiewnikach, modlić się przed Cudownym Obrazem. Czuję się tak, jakbym otrzymywała nowe życie. Jednak codzienność nie jest łatwa. Moje upadki, niewłaściwe zachowania powierzam Bożemu Miłosierdziu i podziwiam Pana Jezusa za cierpliwość.
Mój Tato był osobą leżącą przez 8 lat, były to bardzo trudne chwile dla niego i rodziny. Ostatnie miesiące życia taty… modliłam się o wytrwałość dla nas i o łaskę dla niego, by już nie cierpiał. Modliły się również Siostry Matki Bożej Miłosierdzia. Święta Wielkanocne Bóg dał mu spędzić w domu – tato powoli zasypiał, tracąc kontakt. Umarł nad ranem w Niedzielę Miłosierdzia. „To był uśmiech Pana Boga do ciebie” – powiedziała do mnie jedna z sióstr. To był cud, wielka łaska Jezusa miłosiernego i św. Siostry Faustyny.
Patrzę na swoje życie, na sytuacje trudu i cierpień, i zadaję sobie pytanie: jakim człowiekiem byłabym, gdyby nie było tych wydarzeń? W tych wydarzeniach dojrzewała moja wiara, nadzieja i miłość. Przez wszystkie te lata otrzymałam wiele łask: zdrowie, rodzinę, dom, pracę, w której mogłam pomagać innym, a także dar modlitwy i wytrwałości w przeciwnościach życia oraz wiele innych. I choć po ludzku trudno to zrozumieć, to jednak wiem (bo tego doświadczyłam), że Boże Miłosierdzie nigdy nas nie opuszcza, towarzyszy nam zawsze i wszędzie, nie tylko w tym, co piękne i radosne, lecz także w tym, co trudne i bolesne w życiu.
Liliana
wolontariuszka „Faustinum”