Codzienne życie przynosi wiele trudnych doświadczeń, których rozwiązanie wymaga pomocy łaski Bożej i ludzkiej interwencji. Trzeba nam stawać się w swoim środowisku przedłużeniem obecności i miłości Boga, stąd też Kościół wzywa nas do podejmowania uczynków miłosierdzia względem osób cierpiących na ciele i duszy. Również sytuacja egzystencjalna i ciągłe jej przemiany stawiają przed jednostką, jak i całymi narodami, wezwanie do szczególnej wrażliwości na potrzeby bliźnich.
Zauważamy z bólem, że w obecnej epoce postmodernizmu powszechnym staje się idea uwielbienia wszystkiego, co łatwe, przyjemne, młode i zdrowe. Patrząc na współczesny świat, czasami można mieć wrażenie, że człowiek podejmuje niemałe wysiłki, aby był ciągle młody i zdrowy, aby czas się zatrzymał, aby wszystko było przyjemne, wygodne, a nie umie lub nie chce spotkać się z przemijaniem, bólem, cierpieniem, śmiercią. Spycha je na margines swej świadomości, a więc w praktyce na margines życia. Jednak te wysiłki nie zmieniają rzeczywistości: w życiu (na tej ziemi) wciąż jest i będzie przemijanie, ból, cierpienie, smutek, śmierć…, i trzeba umieć dobrze je przeżywać i innym w tym pomagać. Praktykujemy tę umiejętność w życiu, gdy podejmujemy uczynek miłosierdzia względem osoby strapionej: strapionych pocieszać. Wszyscy potrzebujemy, by w chwilach trudnych był z nami ktoś, kto pocieszy, ale też trzeba, byśmy i my umieli współczuć z cierpieniem bliźnich i pocieszać ich w bólach i strapieniach. Błogosławiony Ojciec miłosierdzia i Bóg wszelkiej pociechy, Ten, który nas pociesza w każdym naszym utrapieniu, byśmy sami mogli pocieszyć tych, którzy są w jakiejkolwiek udręce, pociechą, której doznajmy od Boga (2 Kor 1, 3-4).
Te słowa św. Pawła ukazują prawdziwe źródło pocieszenia, z którego można czerpać, by pocieszać innych. To jedynie w Bogu i z Boga czerpie się moc do pełnienia uczynków miłosierdzia. Doświadczając Jego czułej miłości, wrażliwej na każdy ból, co potwierdzają słowa Pisma: Jak kogo pociesza własna matka, tak Ja was pocieszać będę (Iz 66, 13), stajemy się zdolni do tego, by innym przekazywać dobrą nowinę o miłości miłosiernej Boga. Pogłębiona więź z Jezusem Miłosiernym sprawia, że nie zamykamy oczu na trud i cierpienie innych. Podejmijmy więc refleksję nad rzeczywistością związaną z uczynkiem miłosierdzia wobec strapionych.
1. Przestrzeń i czas strapienia
Gdy spotyka nas cierpienie, na ogół pytamy: dlaczego? I chciałoby się po wielekroć otrzymać szybką, oczywistą odpowiedź. Warto jednak zatrzymać się, aby w tych poszukiwaniach odpowiedzi zbyt pochopnie nie osądzać ludzi czy sytuacji. W wymiarze egzystencjalnym ból i strapienie to logiczna konsekwencja naszej niedoskonałości, tego, że na tym świecie nie osiągniemy pełni szczęścia, choć nasze wysiłki mogą być wielkie. Napięcie powstające w wyniku tego ciągłego dążenia ku pełni szczęścia rodzi cierpienie duchowe, psychiczne i fizyczne. Wchodzimy w stan strapienia, bo nie wszystko idzie po naszej myśli. Pismo Święte mówi: Myśli moje nie są myślami waszymi i ani wasze drogi moimi drogami (Iz 55, 8). Zapominamy o realiach sytuacji człowieka po grzechu pierworodnym. Pierwsi rodzice zniweczyli dary rajskiego życia, jakie dał im Stwórca (wolność od bólu, nieśmiertelne ciało, harmonia w człowieku i wokół niego). Skutki grzechu pierwszych rodziców ponosimy do dziś wszyscy, jesteśmy przecież potomkami Adama i Ewy: Jak przez jednego człowieka (Adama) grzech wszedł do świata, a przez grzech śmierć, i w ten sposób śmierć przeszła na wszystkich ludzi, ponieważ wszyscy zgrzeszyli? (Rz 5,12).
Dzięki odkupieniu przez Chrystusa możemy odzyskać nadprzyrodzony dar dziecięctwa Bożego, ale dary nadnaturalne nie będą już nam przywrócone1. Spojrzenie antropologiczne ukazuje nam, że jesteśmy stworzeni na obraz Boży i to jest niezmienna rzeczywistość. Natomiast podobieństwo do Boga osiągamy stopniowo przez całe życie, starając się żyć miłością, podejmując również trudny dar cierpienia. Mamy upodobnić się w przeżywaniu cierpienia do Chrystusa, który wchodząc do chwały Ojca podjął trud męki i śmierci krzyżowej. Czyż On sam nie oczekiwał ludzkiego pocieszenia i obecności Apostołów podczas modlitwy w Ogrodzie Oliwnym? Nie obce są Mu więc nasze ludzkie zmagania, które nie omijają nikogo, kto pragnie stać się w pełni człowiekiem na Jego wzór. On czeka na naszą zgodę i akceptację trudnych doświadczeń, jak pisze św. Siostra Faustyna: Widocznie Bóg chciał, bym Go wielbiła cierpieniem. Kapłan ten pocieszał mnie, że jestem w tym stanie milsza Bogu niżelibym obfitowała w największe pociechy (Dz. 68)2.
Czym jest to strapienie, o którym mowa w omawianym przez nas uczynku miłosierdzia? Strapienie – to ból duszy będący wynikiem utraty kogoś lub czegoś, co było dla nas ważne, drogie. W strapieniu człowiek smuci się z powodu utraty jakiegoś dobra, kogoś bliskiego, wspólnoty z Bogiem. [np.] Uczniowie Jezusa smucą się, gdy zapowiada On swoje odejście3.
W zasadzie każda strata może być przyczyną smutku: rozczarowanie w miłości czy przyjaźni, zwolnienie z pracy, nagła choroba. Te czy inne okoliczności konfrontują nas z bólem, który rodzi się pod wpływem trudności, są źródłem głębokiego cierpienia. Pośród różnych przyczyn bólu, najdotkliwszym i przeszywającym nasze wnętrze jest poczucie bycia niekochanym, bezwartościowym dla innych i nikomu niepotrzebnym. Można nauczyć się żyć z niepełnosprawnością fizyczną, psychiczną, ale wydaje się czymś wręcz niemożliwym zaakceptowanie niemożności bycia kimś o szczególnej wartości dla drugiego człowieka4. Rozwijamy się tylko w otwarciu na więź z Bogiem i drugim człowiekiem. Stajemy się tym, kim mamy być, w relacji z drugim, stąd niemożność realizacji tego zadania, niemożność bycia darem dla innych bywa dla nas często przestrzenią strapienia. Chcemy dzielić się z innymi sobą, swoimi talentami i umiejętnościami. Zatrzymanie tego naturalnego procesu rozwoju w człowieczeństwie skupia nas na sobie. Pytamy się: czy ja jestem komuś w ogóle potrzebny? Jaki sens ma moje życie skoro nie mogę nikomu pomóc, służyć swoją obecnością? Te pytania i nasza negatywna na nie odpowiedź rodzi w nas cierpienie.
Stajemy się w pełni sobą poprzez bezinteresowny dar z siebie, co dotyczy też sfery seksualności, gdyż z natury jesteśmy stworzeni do osobowej komunii z płcią przeciwną. Przestrzeń więzi małżeńskiej pokazuje wyraźnie, że na poziomie emocjonalnym i fizycznym pragniemy kontaktu, dotyku, gestów czułości, które dadzą nam poczucie bezpieczeństwa. Wszelkie zaniedbania czy nadużycia i akty przemocy w tej dziedzinie są dla wielu małżonków źródłem udręk i cierpienia. Bowiem w tych relacjach zarówno kobieta, jak i mężczyzna stają się świadomi swojej kobiecej czy też męskiej tożsamości, co wpływa w znaczący sposób na ich sposób postrzegania siebie i stosunku do własnej osoby5. Właściwa relacja z płcią przeciwną jest istotna w każdym stanie życia: małżeńskim, samotnym czy poświęconym Bogu. Za tymi poszukiwaniami komplementarności kryje się głęboka tęsknota za miejscem, czasem i osobami, wśród których czulibyśmy się przyjęci, kochani i bezpieczni z całym naszym zewnętrznym i wewnętrznym wyposażeniem. Właśnie tam, gdzie najbardziej krzyczą w nas uczucia, potrzeby, gdzie objawia się kruchość naszej wrażliwości, tam jesteśmy najbardziej zranieni6, tam doświadczamy strapienia.
Czy jednak mamy odwagę się z nim zmierzyć, czy mamy odwagę spotkać się z nim? Czy mamy odwagę się smucić? W obecnych czasach często osiągamy skrajności, bo albo nie dopuszczamy do siebie smutku, zaprzeczając nieuchronnej rzeczywistości, albo dajemy się mu przytłoczyć, popadając w depresję i myśląc o samobójstwie. Brak nam umiaru i cierpliwości, która rodzi się właśnie poprzez wytrwałe podejmowanie daru cierpienia na wielu płaszczyznach. Konfrontacja zakłada przeżywanie strapienia, wejście w czas żałoby, opłakiwanie strat: tego, co już bezpowrotnie minęło, relacji, które się zakończyły, sprawności fizycznej, która nigdy nie powróci7. Trzeba opłakiwać straty, zobaczyć ich konsekwencje, zmierzyć się z nową nieznaną perspektywą. Francuski filozof Gabriel Marcel zachęca nas do tego, by podejmować życie w wymiarze pielgrzymki, pisał o homo viator ? człowieku pielgrzymie. Przeżywając ból straty, mamy szansę dopłakać się nowej stabilizacji, nowej miłości braterskiej. Chcemy pamiętać, że czas katharsis jest ważnym etapem oczyszczenia, to wtedy wbrew pozorom rodzą się w nas nowe siły, rodzi się w nas nowy człowiek. Można to porównać do porodu: Kobieta, gdy rodzi doznaje smutku, bo przyszła jej godzina. Gdy jednak urodzi dziecię, już nie pamięta o bólu z powodu radości, że się człowiek narodził na świat (J 16, 21).
Doświadczenia bólu, cierpienia nie można wypierać, zaprzeczać jego istnieniu. Wiara dobrze przeżywana pomaga nam przyjąć cierpienie, pomaga nam godnie cierpieć, widząc w nim zbawczy sens. Kohelet pisał: Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem: jest czas rodzenia i czas umierania, czas płaczu i czas śmiechu, czas szukania i czas tracenia… (Iz 3, 2.4.6).
W życiu każdego człowieka jest więc czas radości i smutku. Ważne jest, by nauczyć się dobrze je przeżywać. Właściwie przeżyty smutek może przemienić się w radość. Staje więc przed nami kolejne pytanie: jak owocnie przeżyć czas strapienia, jak pocieszać strapionych, by ich smutek zamienił się w radość?
2. Przestrzeń i sposoby pocieszania
Jezus nie zostawia nas samymi na drodze życia, które miewa kształt krzyża. Zapewnia, że ciągle jest z nami, zapraszając do pogłębionej więzi z Nim: Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię (Mt 11, 28).
I choć w zasadzie tylko On sam może ukoić znękane cierpieniem ludzkie serce, to chce, byśmy i my również pocieszali innych w ich smutkach i nieszczęściach. Zostawił nam także wzór, jak mamy to czynić. Na kartach Pisma Świętego znajdujemy szereg przykładów, kiedy to pocieszał strapionych, uwalniając ich od cielesnego i duchowego cierpienia8. Popatrzmy choćby na kobietę cierpiącą na krwotok, która tyle wycierpiała od wielu lekarzy, a żaden z nich nie był w stanie ukoić jej bólu, tylko Jezus uwolnił ją od tego jarzma (Cf. Mt 9, 20-22). Patrząc na Jezusa, najpierw warto sobie uzmysłowić, że On nade wszystko ofiarował każdemu strapionemu dar swojej obecności. Łacińskie słowo „consolari” (pocieszać) w zasadzie oznacza „być razem z samotnym”. Rzymianie najwyraźniej pojmowali pociechę w ten sposób, że ktoś ma odwagę wejść w przestrzeń samotności i wytrwać w niej. Ktoś zostaje przy mnie, abym mógł wytrwać ze sobą9.
Wielka to rzecz pozostać w milczeniu wobec ogromu cierpienia brata czy siostry. Być przy kimś w obliczu jego łez, smutku, bezsilności, to sztuka, której uczymy się przez całe życie. Dopiero ta cicha obecność, przyjęcie drugiego takim, jakim jest, nie pokrywanie jego cierpienia wielością słów, umożliwi mu przejście tego bolesnego etapu. Strapiony natomiast zaproszony jest do tego, aby nie uciekał przed bólem i cierpieniem, ale spojrzał mu prosto w twarz i podszedł do niego przyjaźnie10. Momentami wydaje się to niemożliwe, bo przecież z natury uciekamy przed tym, co trudne. Konieczną wydaje się refleksja: zarówno radość, jak i smutek, miłość, jak i odrzucenie są nieodłącznymi elementami ludzkiego życia, które wymagają naszego przyjęcia.
Podjęcie konfrontacji z tym, co nas najbardziej boli, wejście w świat zranionych uczuć i cierpienia, które się z tym wiąże, to krok ku wyjściu z przestrzeni strapienia. Chciałoby się drugiemu powiedzieć: Wiem, jak bardzo się tego boisz. Wiem, że strach paraliżuje całą twoją osobę, dlatego jestem przy tobie, byś mógł się z tym zmierzyć, byś wytrzymał ból, który minie. Jestem przy tobie i wierzę, że jesteś w stanie to uczynić, bo tylko odbycie wewnętrznej podróży w sferę cierpienia, pozwoli Ci doświadczyć miłości Boga, który zbiera nasze łzy do swoich bukłaków, pozwoli Ci zaprzyjaźnić się z cierpieniem. To uczyni Cię mocniejszym w wierze, zdolnym do zrozumienia swojego bólu, a w konsekwencji i bólu drugiego człowieka. Ucieczka przed tym nie ma sensu, ponieważ to, co najbardziej nas zraniło, po wielokroć jest dla nas szansą wielkiej przemiany – to delikatne zaproszenie, by spotkać się z nim twarzą w twarz, stoi wciąż przed Tobą. Człowiek pogrążony w smutku czuje się bezsilny, traci grunt pod nogami i pragnie kogoś, kto go pocieszy11.
Pocieszycielem stanie się dla niego ten, kto wytrwa z nim w jego smutku, w jego zwątpieniu, w jego złości, w jego bezradności, który wytrzyma jego łzy i przed nimi nie ucieknie lub uda, że ich nie widzi. Pocieszać to być przy pogrążonym w smutku, być trwałym oparciem w chwiejności smutku12. Słowa przyjdą z czasem, słowa pełne bólu, lęku i tego, co kryje się w głębi strapionego serca. Ważne, by wysłuchać i trwać z cierpiącym – to jest prawdziwa pociecha. Ta obecność jest niezbędna, obecność, która bez słów zapewni o tym, że życie jest silniejsze od śmierci, że pokój serca nadejdzie, jak lekki powiew wiatru po zakończonej burzy i spienionych falach morza. Cierpię z cierpiącymi (Dz. 481) – pisze św. Siostra Faustyna – zachęcając nas tym samym do odważnego podjęcia tego uczynku miłosierdzia; do stworzenia w naszych sercach miejsca dla cierpiących i przejścia z nimi tej drogi.
Gdy towarzyszymy drugiemu w tym bolesnym procesie przechodzenia przez cienistą dolinę smutku, to jesteśmy wezwani, by pomóc mu wykonać kolejny krok. Przeżycie strapienia i próby pogodzenia się z nim to jeszcze nie koniec wędrówki. To jeszcze wciąż za mało, by móc żyć pełnią życia. Dopiero kiedy ktoś zobaczy, że strapienie, cierpienie i trud może być dla niego wezwaniem do akceptacji siebie w każdym wymiarze, wtedy poczuje się naprawdę szczęśliwym. Najczęściej jednak, gdy przeżywamy różne trudności, to myślimy sobie: Jestem do niczego, zasłużyłem na to. Dlaczego mnie to spotkało? Rzeczywiście moje życie to fiasko. To błędne koło samopotępienia wpędza nas w jeszcze większe cierpienie, każdą przeciwność losu odbieramy jako zasłużoną karę, potwierdzenie naszej bezwartościowości. Tak trudno wówczas dostrzec wyzwanie, jakie strapienie stawia przed nami, trudno dostrzec głębszy sens pozornych zbiegów okoliczności. Pocieszając strapionego, czynimy wysiłek, by mu uzmysłowić, iż owo zranienie ma stać się dla niego miejscem błogosławieństwa. Owo zranienie jest znakiem szczególnego wybrania go, by właśnie w tym bolesnym miejscu doświadczył uzdrawiającej relacji z Bogiem i drugim człowiekiem, ono jest miłosnym wezwaniem, a nie złowieszczym przekleństwem!13. Wówczas nawet największy ból będzie przeżywany w perspektywie zadania, a nawet i daru, który ma nas oczyścić i doprowadzić do pełni człowieczeństwa. Wtedy dopiero smutek i radość, miłość i samotność znajdą w nas swoje miejsce i podadzą sobie ręce. Świadomość dwubiegunowości naszego życia pozwoli nam odkryć nadzieję w tym, co początkowo wydawało się bezsensowne.
Bóg jest niezawodnym źródłem pocieszenia strapionych, stąd zaproszenie Go w przestrzenie cierpienia i trudu sprawia, że największy smutek z czasem zamienia się w radość. On wyzwala z kajdan niewoli, apatii i zniechęcenia życiem. Blizny zostają, ból może nigdy nie minąć, a nawet wracać, jednak z coraz to malejącą siłą w konfrontacji z naszą słabością. Kiedy jesteśmy zaproszeni, by w ranach odczytać życiodajną nowinę, jaką nam niosą: jesteś wartościowy i umiłowany przez Boga, także wtedy, gdy cierpisz, to wchodzimy na drogę uzdrowienia serca. Tę prawdę trzeba niestrudzenie przypominać strapionym. Prawdę o sensie cierpienia, które jest też przestrzenią doświadczenia bycia umiłowanymi synami i córkami Ojca Niebieskiego.
Źródła słowa pocieszać, zachęcać, pomagać należy szukać w języku greckim: paraklein, co ściśle wiąże się z rolą Ducha Świętego Parakleta czyli Pocieszyciela. Istotne, by mieć świadomość, że to On nas pociesza, ratuje, podnosi. To On uzdalnia do tego, by być przy kimś w potrzebie, a z drugiej strony – dodawać otuchy, wypowiadać słowa, które poruszą serce, które wzmocnią w momencie słabości14.
Dlatego tak ważne jest współczucie, które jest jedną z cech prawdziwego pocieszenia. Z języka łacińskiego to słowo oznacza cum-pati czyli cierpieć razem, czyniąc cierpienie kogoś drugiego swoją własną sprawą15. Wymaga to otwarcia serca na ból, smutek strapionego. Chodzi o to, by wejść w świat przeżyć drugiej osoby, ale nie po to, by się w nich zatopić, ale po to, by swoją obecnością i krzepiącym słowem umożliwić jej przekroczenie bólu w celu poszukiwania wyjścia z trudnej sytuacji. Bo tak naprawdę, gdy cierpimy, to bardzo pragniemy, by ktoś był przy nas. Gdy sami tego doświadczymy, będziemy mogli nieść innym ten uzdrawiający dar obecności. Będziemy mogli podać innym swoje ramię, by mogli na nim oprzeć swą obolałą głowę, a poprzez rozmowę wlejemy nadzieję na przezwyciężenie kryzysu, na wykorzystanie klęski jako lekcji mądrości16.
Kolejną cechą pocieszenia jest jego ciągłość, czyli gotowość na bycie z drugim przez dłuższy czas, na towarzyszenie mu nawet wtedy, gdy sami doświadczamy znużenia i własnej bezsilności. Jeśli temu procesowi towarzyszy myśl, że to przedłużające się cierpienie to tylko etap drogi w pielgrzymce wiary, wówczas nadzieja rodzi się w sercu strapionego podczas każdego spotkania. To wszystko jest możliwe dzięki łasce Jezusa, który hańbę krzyża przemienił w radość zmartwychwstania, a śmierć – w zwycięstwo. Gdy tak patrzymy na cierpienie, wtedy naprawdę budzi się w nas pokój i pewność, że na tej drodze nie jesteśmy sami, że Ktoś wcześniej przeszedł ścieżkę trudu i odrzucenia, przebył ją i przemienił mocą samego Boga. Bo choć strapienie odbiera siły, to jednak wspierająca obecność kogoś zaufanego mobilizuje do życia.
Jezus okazywał po wielekroć wrażliwość na potrzeby innych, nie bał się stanąć obok cierpiącego w jego niedoli: Gdy więc Jezus ujrzał, jak płakała ona [Maria, siostra Łazarza] i Żydzi, którzy razem z nią przyszli, wzruszył się w duchu i rozrzewnił (J 11, 33).
Wpatrywanie się w Jego przykład, szukanie mocy w Jego Miłości, daje siłę i odwagę, by z ufnością podjąć ten uczynek miłosierdzia: strapionych pocieszać. Wymowny przykład pocieszania strapionych dostrzega się również w życiu św. Siostry Faustyny. Na kartach jej Dzienniczka jest taki fragment: Dziś Jezus każe mi pocieszyć i uspokoić pewną duszyczkę, która mi się odsłoniła i powiedziała swoje trudności; miła jest Panu ta dusza, a sama o tym nie wie. Bóg ją utrzymuje w głębokiej pokorze. Spełniłam polecenie Pana (Dz. 1063).
Cicha obecność, spojrzenie pełne wiary zakorzenione w doświadczeniu miłości Boga to filary miłosiernego pocieszania innych. Jedynym paradygmatem postępowania wobec strapionych jest sięgnięcie do źródła, z którego wypływa nadzieja na to, że Bóg może wszystko uczynić nowym, że po Wielkim Piątku nadejdzie poranek Zmartwychwstania.
s. M. Diana Kuczek ZMBM
- Morgante, „Wiara działająca przez miłość. Uczynki miłosierdzia względem duszy i ciała„, Kielce 2008, s. 96-97. ↩
- Św. Siostra Faustyna Kowalska ZMBM, „Dzienniczek. Miłosierdzie Boże w duszy mojej„, Kraków 2012, s. 74. Dalej: Dz., numer bocznej paginacji. ↩
- „Praktyczny Słownik Biblijny„, red. A. Grabner-Haider, Warszawa 1995, s. 1215. ↩
- H. Nouwen, „Życie Umiłowanego„, Kraków 2003, s. 74. ↩
- Ibidem, s. 75. ↩
- Ibidem, s. 76. ↩
- A. Grün, „Odmienić świat. Siedem uczynków miłosierdzia„, Kraków 2012, s. 93. ↩
- M. Morgante, „Wiara działająca„, s. 94. ↩
- A. Grün, „Odmienić świat…”, Kraków 2012, s. 91. ↩
- H. Nouwen, „Życie Umiłowanego„, s. 77. ↩
- A. Grün, „Odmienić świat…„, s. 90. ↩
- Ibidem, s. 91. ↩
- H. Nouwen, „Życie Umiłowanego„, s. 81. ↩
- A. Grün, „Odmienić świat…”, s. 91. ↩
- M. Morgante, „Wiara działająca”, s. 95. ↩
- E. Staniek, „Sekrety Siostry Faustyny. Czas miłosierdzia jest krótki„, Kraków 2011, s. 172-173. ↩