Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
25 lat temu, mój mąż, który wychował się w cieniu łagiewnickiego klasztoru, przyprowadził mnie do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia na Święto Miłosierdzia. Już wcześniej bywałam w tym miejscu, jednak dopiero teraz przyszedł moment, kiedy poczułam, że jest to szczególne miejsce, że tutaj mogę przyjść ze wszystkim. Nie podejrzewałam jednak, że przyjdzie mi błagać o własne życie i to w niespełna rok później.
Jako młoda kobieta, żona, mama rocznego dziecka, znalazłam się w sytuacji bez wyjścia, przed moimi oczami stanęło widmo śmierci. Zachorowałam na raka – był to rozległy nowotwór jamy brzusznej. W żaden sposób nie potrafiłam pogodzić się z sytuacją, w jakiej się znalazłam. Wiedziałam, że moją jedyną nadzieją jest Bóg. Modląc się przed obrazem Miłosiernego Jezusa błagałam z wszystkich sił o jedno: bym mogła żyć, przynajmniej tyle, by wychować swoje dziecko. W tych dniach rozpaczy, podczas generalnej spowiedzi, w której wylałam cały dramat sytuacji, w jakiej znalazłam się ja i moja rodzina, na zakończenie usłyszałam słowa spowiednika: dziecko, ty już jesteś zdrowa. Przyjęłam te słowa jako uzdrowienie duszy, a Bóg uzdrowił również moje chore ciało. To był wielki cud, ogromna łaska. Przez następne 10 lat Pan dotykał mnie swoją miłością, przyszło pragnienie bardziej świadomego przeżywania Eucharystii i częstszego przyjmowania Komunii Świętej. To był czas budowania relacji z Panem Bogiem.
W 2000 roku moja przyjaciółka zachorowała na raka, przychodziłam do niej przez 1,5 roku niemal każdego dnia. W tym czasie towarzyszenia jej w drodze do Domu Ojca, trafiłam do wspólnoty Apostołów Bożego Miłosierdzia, gdzie zakochałam się w Bożym Miłosierdziu. Już po roku formacji wiedziałam, że to, co usłyszałam o miłosiernej miłości, muszę przełożyć na konkretne działanie, nie byłam tylko pewna, czy moje myśli podążają w odpowiednim kierunku. Modliłam się więc o światło. I światło przyszło, w Lourdes, gdzie doświadczyłam wyjątkowego z spotkania z Maryją. Pamiętam, jak nie mogłam wtedy nadziwić się ilości przebywających tam chorych. Zobaczyłam tam też wielu aniołów – osób towarzyszącym im, w białych fartuchach, których było pełno wszędzie. I pojawiło się pragnienie, by tak jak oni służyć chorym. Pół roku później stałam w hospicyjnej salce przy łóżku konającej osoby. Tam zdałam sobie sprawę, jak bardzo ważna jest obecność drugiego człowieka w tej najtrudniejszej chwili życia, zwłaszcza wsparcie modlitwą i dobre słowo, a czasem tylko słuchanie… Ta obecność stała się podprowadzaniem tych często osamotnionych osób na spotkanie z Panem, ale też stawała się spotykaniem z cierpiącym Chrystusem i Jego cichym wołaniem: Pragnę…
Dzięki miłości mojego męża, który akceptował te moje hospicyjne pragnienia i w końcu sam został wolontariuszem, przeżyłam tam jedne z najpiękniejszych lat mojego życia. Często rozmawialiśmy o sytuacji naszych chorych, a zwłaszcza o ich samotności, o poczuciu opuszczenia. Wielu chorym można by zaoszczędzić tego duchowego bólu, gdyby udało się im zapewnić odpowiednią opiekę w domu. Nie ma przecież piękniejszego miejsca na odchodzenia niż dom, gdzie do ostatnich chwil jest się wśród swoich bliskich.
Kilka miesięcy dojrzewaliśmy do myśli o utworzeniu hospicyjnej wspólnoty, by chociaż w miejscu, gdzie mieszkamy, spróbować zorganizować taką opiekę. Z pierwszą przyjętą do opieki osobą spędziliśmy niemal całe Boże Narodzenie. Naszą posługę rozpoczęliśmy w Wigilię. Wtedy była to pomoc tylko wspomagająca, samych wolontariuszy: towarzyszenie i pielęgnacja, ale radość była ogromna! Marzyliśmy o utworzeniu pełnej opieki…
Dziś hospicjum służy na terenie czterech krakowskich parafii, niosąc nieuleczalnie chorym pełną opiekę oraz wsparcie duchowe, starając się, by do końca swoich dni mogli pozostać w domu. Niemal trzydziestu wolontariuszy służy również chorym przewlekle, często samotnym, dla których obecność drugiego człowieka jest ogromnym darem.
TO WSZYSTKO MOGŁO STAĆ SIĘ TYLKO MOCĄ BOŻĄ! Nie posiadaliśmy żadnych środków finansowych, doświadczenia i żadnego zaplecza. Pan Bóg zesłał i wciąż zsyła nam dobrych ludzi, którzy chcą służyć, chcą dzielić się swoim czasem, i takich, którzy wspomagają wszelkimi darami, którzy wspierają nas modlitwą. Hospicjum nie korzysta z żadnych kontraktów czy dotacji. NAD WSZYSTKIM CZUWA NASZA UKOCHANA PATRONKA: MARYJA – KRÓLOWA APOSTOŁÓW, która uczy nas każdego dnia apostolskiego miłosierdzia, towarzysząc nam w nawiedzaniu tych, do których posyła nas Bóg.
Przeżyłam w swoim życiu ogromne nawrócenie, moim celem i moim pragnieniem stał się Bóg – odnalazłam Go w drugim człowieku. Na tej drodze spotkałam również Maryję, Matkę Miłosierdzia, która niestrudzenie uczy mnie otwierania się na łaskę Ducha Świętego. CHWAŁA PANU!
Halina
członek „Faustinum”